

Kończę narzutę w stylu hippi a w międzyczasie zbieram włóczkę na nową - w odcieniach zieleni, oliwki- ma być pastelowo i delikatnie:)
Zdrowie znów się posypało...ale nie poddaję się- walczę z anginą.
Dzień Kobiet zapachniał mnie i mojej córce hiacyntem w herbacianym kolorze:)
Troszkę wyrośnięty już- jak i mój syn:))który go kupił- ale jest- od razu milej w domu.
Kociaki bardzo zainteresowane kwiatem niestety nadgryzły liście:(.
Kiedy byłam małą kobietką, mój Tato już od lutego hodował z cebulek hiacynty w kilku kolorach, skrzętnie je ukrywając przede mną i Mamą w piwnicy.
Czasem chodziłam po węgiel- bo lata świetlne temu nie było gazu w mojej dzielnicy i mieliśmy piec węglowy w kuchni.
Lubiłam żywy ogień.
W kuchni, pomiędzy piecem a Mamy maszyną do szycia stał nasz ulubiony fotel.
Kiedy Tato był w domu- siadywał na nim, ja w kąciku na małym stołeczku, mama szyła, rozmawialiśmy, piekło się ciasto - zawsze ciepły dom pachniał i żył.
Ale do rzeczy...8 marca raniutko, gdy wstawałam do szkoły, hiacynty swoim pięknym zapachem wypełniały całą kuchnię:), dorodne , wielokolorowe w wiklinowym koszyczku- no cudne po prostu.
Tato nie składał nam życzeń tego dnia- zawsze był oszczędny w słowach,
(lubił za to bardzo robić nam niespodzianki) ale my i tak wyściskałyśmy Go zawsze za taki prezent od serca:)
Do dziś mam sentyment do hiacyntów- jest to jeden z wielu zapachów mojego szczęśliwego dzieciństwa.
O innych- innym razem:)
Słonka, pięknych kolorów i zapachów Wam życzę:)