Najpierw musi być wełna, która daje nam impuls
i natychmiast musimy z niej zrobić to, co się nam marzy:)
Następnie trzeba zanurkować w pudłach i wyszukać różne włóczki
...duuużo wełny i delikatnego moheru:)
Ponieważ ilość tej cudownej, mięciuchnej,
ręcznie farbowanej wełny mam ograniczoną,
niestety nie jest to ocean:)....
trzeba wykonać na początku rękawy.
Jednak po namyśle stwierdzam,
że rękaw z grubaśnych dwóch wełen, jest zbyt ciężki, pruję.
Ale mam już rozeznanie i wiem ile potrzeba nabrać oczek
na duży sweter, kardigan lub płaszcz.
Nabieram na grubaśne druty z żyłką,
mieszam faktury i kolory.
Potem przypominam sobie, że mam zachomikowaną
...nie bardzo wiem gdzie;)) włóczkę bąbelkową,
fioletową, która idealnie pasuje do tego swetra:)
Znajduję, wrabiam i już nad ranem
drugiej nocy mam połowę swetra:)
Wszystkie te prace nadzoruje Sarenka:)
Koty jakoś tym razem nie wykazują zainteresowania,
wszak często nurkuję w moich 50 pudłach:)
Następny krok, to będą rękawy, a potem już z górki:)
Sweter nie będzie zszywany, więc przydadzą się kolejne 2 pary drutów na żyłce.
Tym razem cieńszych, by poprzekładać ze swetra na rękawy
i uzyskać odpowiednią i jednakową ich grubość.
Wszystkie moje stareńkie,
prawie 30 letnie okna mam dalej zaklejone folią,
prawie 30 letnie okna mam dalej zaklejone folią,
czyli widać mi smog za szybą.
Czuję się jak w Londynie, Pekinie...Krakowie?,
a nie tylko czarnych Katowicach:).
Aby zrobić dzisiejsze zdjęcia, musiałam otworzyć okno,
ryzykując, że Kocio nie ucieknie na rusztowania,
które bardzo pachną wiosną:)
Oprócz wełny w kolorze turkusu mam
jeden motek w pastelowych różach.
Jeszcze nie wiem co z niego zrobię;)
Abyście mogli podziwiać inne wersje tej prześlicznej wełny,
podaję Wam link;
o TU :)
Teraz mnie chyba rozumiecie,
dlaczego zachwycam się naprawdę piękną włóczką:)